wtorek, 7 grudnia 2010

Siurana

O wiosce Siurana słyszałem i czytałem już dawno. W końcu to miejsce, które odcisnęło swe piętno w historii Hiszpani. Historii wspinaczkowej przede wszystkim. Olbrzymie urwisko wbijające się taflę jeziora 300 metrów poniżej. Utopiona we wzburzonym ocenie górskich szczytów sięgających aż po horyzont. Mała, zagubiona wioseczka, zamieszkała przez mniej niż dziesięć osób - katalońskich staruszków, którzy nie mają innego miejsca na ziemi niż to. Ten surrealistyczny kawałek skały zawieszony gdzieś pod niebem.
A gdzie tam, to tylko bajki. Sklep, restauracja, refugio, sznur aut zaparkowany wzdłuż drogi, weekendowe tłumy turystów. Może dwa, trzy domki, które nie zostały jeszcze odremontowane. Turystyka wielkimi krokami wkroczyła do starej Siurany. Jedynie malutki kościółek stojący na krawędzi urwiska, na samym końcu wioski, powoli chyli się ku upadkowi, cierpliwie czekając aż ktoś i nim się zaopiekuje. Nie sposób zajrzeć do środka ani przez zabite na głucho drzwi, ani przez cienkie szparki okien, skonstruowanych tak by z wnętrza, niczym z ostatniego bastionu katolicyzmu na świecie, można było odeprzeć ataki muzułmańskich hord. Co powodowało ludźmi by osiedlić się na takim krańcu wszystkiego. Czyżby leżący w ruinie castello miał chronić projekty wspinaczkowych ekstrem leżących u jego podnóża ? Bo cóż innego.

































Brak komentarzy: