Fragment ukradziony z felietonu M. Lizuta w magazynie Red Bull'a.
"Moja coraz bardziej widoczna fryzura na Myszkę Miki jest dominującym i wstydliwym sygnałem przemijania. Czy nie mógłbym, do cholery, chociaż pięknie osiwieć - jak Wiedźmin, George Clooney czy Lady Gaga [albo Zarąb] ? Czy jeszcze zdążę zanim mój łeb zacznie przypominać Fa w kulce ? Z łysą glacą i zakolami mężczyźni godzą się niełatwo, a walka jest nierówna. [...] Nie ma co się śmiać, bez włosów jest jakoś łyso."
[aparat trzymał Cube]
Dla spragnionych wspinaczkowej pornografii.
Kolejny wypad w najpiękniejsze rejony Lubelszczyzny znów wyszedł dość niespodziewanie, zero przygotowań, a i pogoda się nie popisała. Ale i tak było warto.
Trzysta kilometrów wzdłuż historycznego, polsko-ruskiego pogranicza. Przez niegdysiejsze ukraińskie wioski, żydowskie miasteczka i polskie majątki dworskie. Świadectwo niegdysiejszej wieloetniczności Polski. Jej pogmatwanych losów. Chlubnych i niechlubnych kart historii.
Czasu tradycyjnie za dużo nie było, więc trzeba będzie wrócić na dokładniejsze oględziny niektórych miejsc.
Start był w miejscu codziennego poniżania tysięcy ludzi. Ukraińców przez Polaków, Polaków przez Ukraińców, swoich przez swoich, czyli na przejściu granicznym w Hrebennem. Na ten codzienny chocholi taniec wokół granicznych procedur, z pobliskiego malowniczego wzgórza spogląda piętnastowieczna drewniana cerkiew. Pewnie gdyby ściany kościoła miały głos, powiedziały by, że bardziej niż umizgiwanie się do celników raziło je gdy sąsiedzi mordowali sąsiadów tylko za to, że żegnając się najpierw dotykali prawego ramienia (bądź odwrotnie).
Pośród popegieerowskich, ciągnących się po horyzont, czarnych jak smoła pól, na obrzeżach wsi Korczmin znajduje się najstarsza w okolicy cerkiew. Wybudowana w 1658 roku. Na przełomie wieków rozebrana, odrestaurowana i "odstawiona" na miejsce, co wcale nie jest takie oczywise, jako że cerkiew z pobliskiego Tarnoszyna stoi obecnie w Muzeum Wsi Lubelskiej. Nieopodal pośród starych drzew i krzaków schowany jest prawosławny cmentarz.
Po drodze do pobliskiego już Chłopiatyna, zauważyłem, że uschnięta sosna, pod którą rzekomo Artur Grottger obściskiwał się z córką miejscowego właściciela ziemskiego, nie przetrwała zimy i leży powalona wiatrem.
W Chłopiatyniu zachowała się pokazywana już tutaj cerkiew. Towarzyszy jej malowniczo położony kościół katolicki.
Parę kilometrów za Chłopiatynem jest chyba najbardziej klimatyczna wioska w okolicy - Dłużniów. Pośród nietypowych dla tej okolicy pagórków, gdzie dalej już tylko pola, a pośród nich granica z Ukrainą, znajduje się wioseczka jakby wprost wyciągnięta z filmu historycznego. Wierzby płaczące przycupnięte nad rzeczką, stare chaty i górująca nad nimi cerkiew, jedna z największym drewnianych cerkwi w Polsce.
Jadąc zbyt szybko od strony Włodawy można przegapić zakręt i wylądować na drodze prowadzącej do Waręża. Niestety drogę przecinają zasieki oraz biało-czerone i żółto-niebieskie słupki. Waręż do 1951 roku był po Polskiej stronie granicy, ale "towarzysze" zaproponowali "dobrowolną" wymianę tutejszych czarnoziemów na bieszczadzkie lasy.
Jadąc na północ mijamy pięknie odrestaurowaną cerkiew w stylu bizantyjskim w Dołhobyczowie i docieramy do Kryłowa.
Pozostałości kryłowskiego zamku Ostrorogów również wzbudzały pożądanie wśród zabużańskich "towarzyszy" i przez pewien czas pozostawały po wschodniej stronie Bugu. Jednak zmiana koryta rzeki zmusiła wielkiego brata do zwrotu ruin.
Z Kryłowa już rzut beretem do Włodawy. W przededniu wojny miasto zamieszkałe było w większości przez ludność żydowską. Świadczy o tym Wielka Synagoga, która może (jak to zazwyczaj bywa z synagogami) architekturą nie zachwyca, ale wielkością przytłacza nieodległą cerkiew i kościół.
CDN