Czyli z adidas team'em wyprawa na skałkę.
Ponad trzy tygodnie po powrocie z Hiszpanii powolnymi krokami nadchodzi wiosna. Tym razem plan się nie udał, to zima przeczekała mnie, a nie odwrotnie. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zimowy czas został dobrze wykorzystany i startuję w nowy sezon z kilkoma dodatkowymi kilogramami "u pasa".
Wytęsknione polskiego kamienia dłonie w końcu zaznają spełnienia. W pierwszy prawdziwie wiosenny dzień (słońce, choć chłodno, brak śnieżnych zasp po pas) wyruszamy do Michnikowy Kamień. Miejsce znane zarówno z niesamowitej jakości kamienia i wybornych przechwytów, jak również z największego zagęszczenia bulderów na metr kwadratowy.
Czerwona Rakieta z radością przyjmuje w swe trzewia porządny zastrzyk paliwa. Zgromadzona przez zimę w baku woda zostaje rozrzedzona i samochód zaczyna jeździć w końcu płynnie, a nie skakać jak żaba. Radość z jazdy w miłym towarzystwie ze słoneczkiem przygrzewającym przez szybę mija w Ostrowcu Świętokrzyskim. Wyjący za plecami policyjny kogut wprawia nas lekką konsternację.
- Wie pan jaki jest powód zatrzymania - pyta Władza.
- Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia - choć z głowy jeszcze nie uleciała mi myśl o tym, że gdyby przy mijanym niedawno znaku stop był jakiś upierdliwy policjant, to by mógł się przyczepić, że nie zatrzymałem się całkowicie. I proszę. Oto jest !
- Czy tam, na skrzyżowaniu, to był stop czy kielnia - pyta Władza niezbyt zrozumiałym świętokrzyskim dialektem.
I tak oto dowiadujemy się, że zmieniło się nieco nazewnictwo znaków (przynajmniej w Ostrowcu), ale co ciekawsze obniżono (podobno) stawki za niezatrzymanie się na stopie. Pan Władza wygłasza jeszcze pogadankę moralizatorską i wręcza mandacik na stówkę. Jedziemy dalej.
W Michniowie napotkany autochton straszy nas łosiami grasującymi po lesie, ale nie zważając na wizję napotkania tego monstra rozpoczynamy przedzieranie się przez podmokłe pola i zaśnieżony las w stronę cudu natury, którego twardego dotyku tak pragniemy. Wspinanie jak to wspinanie, nie ma co się rozwodzić nad pornograficznymi aspektami tego zajęcia, może poza tym, że nikt nic nie urobił. Współpraca fotograficzna z adidas team'em też nie była zbyt owocna. Widać, że jeszcze "sława" ich trochę przytłacza.
Udany dzień kończymy w ostrowieckim Maku. Gosia odchudza się sałatką, ja wciągam makowego pseudokebaba, a Ginszt zajada papierosa, bo obsługa wyprasza go na zewnątrz myląc z jakimś żulem, za którego trzeba uczciwie przyznać doskonale udało mu się przebrać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz