Jak zawsze rzeszowskie zawody były warte wybrania się do miasta wielkie ci...y. Nowa miejscówka, co prawda nie tak klimatyczna jak poddasze kościoła, przypadła wszystkich do gustu. Specyficzne, piaskowcowe baldy dawały dużą możliwość zabawy. A impreza ... rewelacja.
Zawody zawodami, ale po eliminacjach wybraliśmy się na szybki wspina w Prządkach. Zawsze to okazja pomacać trochę naturalny kamień. W związku z tym brak praktycznie zdjęć z zawodów, jest jedno z finału, jako że zamiast podziwiać zmagania najlepszych atletów, popijałem napój z witaminą alc. w sąsiednim pomieszczeniu.
Kustosz na baldach w naturze.
Adaś na baldach paździerzowych.
Matkę oszukasz, ojca oszukasz ... ale życia nie oszukasz.
Choć by nie wiem co, na ścianę zawsze będzie się wracać ... choćby tylko pogadać.
Z dedykacją dla Pitera ;)
... temu zimno po nerkach daje.
Niby nie ma lepszej pory na foty niż wschód słońca (ewentualnie zachód), ale niestety nie zawsze.
Pobudka była o 4 rano, zimno jak na Syberii, jakieś 150 kilometrów przejechane w poszukiwaniu ciekawego pleneru ... i nic. To był chyba najmniej wartościowy wypad na zdjęcia w historii.
Borek, jako niegdysiejszy uczestnik wyprawy z Dejvidem Ka, rozumie istotę fotografii.
W związku z czym zazwyczaj jest gotów do współpracy dla pozerskiego lansu ;)
Dzięki tej, z pozoru sympatycznej, pani mieliśmy prawie dwugodzinny niedoczas. Szybko pojawił się "łysy" w pełni i dzięki niemu można było coś symbolicznie podziałać.
Swoją drogą trzeba mieć nieźle nasrane w głowie żeby jechać tyle kilometrów żeby pomacać kilka mokrych kamyków.
Na tym zdjęciu widać to chyba doskonale. Czy ci panowie mogą być normalni ?
W końcu udało mi się dojść do ładu z kompem i zainstalować na nowo PSa.
W związku z tym jest parę foto zaległości do nadrobienia.
Na początek Boro w Ciężkach. Warun był fatalny, ale coś tam się poruszać dało.