Miał być Osp, a będzie Piran ;)
Odwieczny dylemat co robić w dzień restowy. Czy karton wina i tzw. czeski rest, czyli przeleżenie całego dnia w śpiworze. Czy też może zobaczyć coś więcej niż skałki.
Tym razem padło na wycieczkę do Piranu na słoweńskim wybrzeżu. Powodem nie było oczywiście piękno weneckiej architektury tego położonego na wcinającym się w morze półwyspie miasteczka, a pogłoski o pysznym tiramisu serwowanym na tamtejszym rynku.
Jak się okazało urok tego portowego miasta urzekł nawet tak nieczułe dusze jak nasze. Z pewnością duża w tym zasługa tego, że byliśmy tam poza sezonem i uniknęliśmy tłumów tzw. "turystów" oblegających zazwyczaj miasto.
Tiramisu (jak również pizza) odrównało doznaniom estetycznym, a w ramach pokuty za ogarniający mnie ostatnio marazm fotograficzny napstrykałem całkiem sporo zdjęć.
Była lekcja historii ...
... wspinanie ...
... pizza ...
... i tiramisu :)
poniedziałek, 22 marca 2010
Piran
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz