W tych zmaganiach zwycięzca był z góry wiadomy. Byłem bez szans. Z wyuczonym przez tysiąclecia stoicyzmem wapienny mur odpierał moje co raz mniej śmiałe ataki. Zapasy glikogenu mięśniowego już dawno uległy wyczerpaniu. Byłem bez sił. Ogarniała mnie powoli całkowita rezygnacja. Dziesięć lat treningów. Tysiące wyrzeczeń. Życie osobiste, kariera ... czymże one są wobec tego ciągu przechwytów na lekko przewieszającym się urwisku. Jednak nie dawałem rady. Leżałem na łopatkach, jeśli można tak oreślić bezradne wiszenie w uprzęży pośród oceanu wapienia. Nie pozostawało mi nic innego niż się poddać.
W momencie gdy już miałem krzyknąć do asekuranta żeby opuścił mnie na dół, zza załomu skalnego wyszedł ON. Skalny heros. Bohater opowieści, autor fantastycznych przejść, twarz spoglądająca z okładek kolorowych magazynów i plakatów, światowego formatu sportowiec - Łukasz Dudek. Otoczony aureolą sławy mistrz nad mistrze. Nieśmiało zapytałem: "Łukasz. Co mam zrobić ?". Stalowy tembr głosu herosa rozbrzmiał w mych uszach. Niczym grecki bóg ze szczytu Olimpu władczo odpowiedział: "Idź do góry !".
Poszedłem.
[aparat trzymał Łukasz]
Jeszcze parę lat treningów i będę mógł zacząć myśleć o Tatrach. A potem, kto wie ? Może w końcu będę w stanie wspiąć się na K2 ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz